08:54

Czy prawda nas pogrąży? - recenzja serialu "Szkoła dla elity"

Szkoła dla elity 


Seriale kocham całym sercem, oglądam ich naprawdę sporo, ale bardzo rzadko udaje mi się skończyć produkcję lub być z nią na bieżąco. Najczęściej tracę zapał po dwóch sezonach lub kilkunastu odcinkach i zaczynam coś innego. Inaczej właśnie było ze Szkołą dla elity, gdzie wszystkie dostępne odcinki pochłonęłam w dwa dni i w tym momencie jestem na etapie czekania na sezon trzeci. Zdążyłam również trochę poukładać sobie w głowie i jestem w stanie napisać Wam recenzję, która będzie się trochę różniła od tej, jaką napisałam od razu po zakończenia maratonu z tym serialem. 

Las Encinas to elitarna szkoła dla nastolatków, gdzie uczy się młodzież z najbogatszych i najlepszych rodzin. W skutek trzęsienia ziemi i machlojek firmy budowlanej zostaje zniszczona inna szkoła w mieście, więc by zatrzeć złe wrażenie lokalne władze funduję stypendia dla trójki nastolatków ze zniszczonego liceum. Niestety, to nie jest szczęśliwe zakończenie tej historii, a raczej początek problemów, z którymi będą musieli zmierzyć się ci młodzi ludzi. Konflikt przybiera na sile, granice stają się coraz mocniejsze... W końcu czyjeś ręce zostają splamione krwią. Kto zabił? Jak doszło do śmierci młodej uczennicy? 


Zacznijmy od tego, że pierwsza myśli, która nasunęła mi się po opisie to skojarzenie z Plotkarą, ale te dwa seriale raczej niewiele łączy. W Elite podoba mi się najbardziej skupienie głównego wątku na kryminalnej części produkcji, ale też tego podziału na klasę zamożną i powiedzmy średnią. Nowe dzieciaki próbują nawiązać jakieś relacje, dołączyć do życia szkoła, ale napotykają mur i nie wiadomo, czy to snobizm ze strony bogatszej części szkoły czy może jakieś dawne niechęci. Z każdym kolejnym odcinkiem zyskujemy odpowiedzi na pytania, ale też sporo kwestii pozostaje nadal zamkniętych. Od początku wiadomo, kto umarł, ale do ostatniego odcinka oskarżenia i spekulacje nie pozwalają nam na samodzielne odkrycie sprawcy. Podoba mi się sposób, w jaki został nakręcony ten serial i to powiew świeżości w tych produkcjach, które już wcześniej były dostępne na Netflixie. 
Zakończenie pierwszego sezonu jest bardzo drastyczne, smutne i pozostawia pytania Co będzie dalej?

W drugi sezon wchodzimy bardzo mocno i intrygująco. Dochodzą nowe postacie, więc pojawiają się też nowi aktorzy, ale tutaj fabuła jest mniej zaskakująca i w niektórych odcinkach bardzo się przeciąga. Podoba mi się to, jak rozwinęli się bohaterowie od pierwszego sezonu i to, że jest wyraźnie zaznaczona ich przemiana wewnętrzna i zewnętrzna po wydarzeniach z jedynki. Niestety, najsłabszych ogniwem nadal pozostaje Samuel i pomimo nowi bohaterowie nie łatają tych dziur, które rodzą się z absurdów tego serialu. Rozumiem ukazanie bogaczy jako ludzi, którzy mogą wiele osiągnąć przez swoje wpływy i pieniądze, ale robienie z nich prawie bogów jest już na granicy tego dobrego smaku, który został mocno przekroczony w np. Riverdale. 


Po amerykańsku szesnastolatków zrobiono jak dorosłych ludzi, którzy tak naprawdę nadal są dziećmi. Do tego zakończenie drugiego sezonu, jak dla mnie, to żart. Wiecie, czekacie na coś, trzymacie kciuki, by w końcu sprawiedliwość i prawda zwyciężyły, a tu taki plot twist, który też nie do końca był potrzebny. To można była ładnie zakończyć, ale niestety Netflix przecież nie zabije kury, która znosi złote jajka. Słabo, bo przez to ten zapowiadany sezon może być słabszy od dwóch poprzednich i też bardziej irytujący. 

Serial naprawdę wszystkich polecam i ciągle namawiam znajomych, by go oglądali, ale na niektóre kwestie warto przymknąć jedno oko i zmrużyć drugie, by lepiej je przeżyć. Ogólnie odnoszę wrażenie, że ta produkcja to taki miks Plotkary, Riverdale i norweskiego Skamu, który również miałam przyjemność oglądać. Jeśli oglądaliście, któryś z wymienionych powyżej seriali i spodobał Wam się, to pewnie Szkoła dla elity również trafi na listę Waszych ulubieńców. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Oddychajaca ksiazkami , Blogger