Starcie królów
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia (tom 2)
Autor: George R. R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Strony: 1019 stron
Tytuł oryginału: A Clash of Kings
Rok wydania: 2000 rok
Poprzednie recenzje: Gra o Tron
Wierni najemnicy to taka sama rzadkość, jak kurwy dziewice.
Pierwszą część całej serii przeczytałam już kilka miesięcy temu, ale dopiero niedawno udało mi się zmobilizować na tyle, by wypożyczyć i przeczytać tom drugi, który okazał się być jeszcze lepszy, bardziej złożony i z ciekawszymi wydarzeniami niż w Grze o Tron. Szczerze, jestem zachwycona, jednak moja opinia nie będzie pozbawiona kilku ale.
W tomie drugim wojna toczy się już prawie wszędzie; żadne miejsce nie jest bezpieczne od palenia, grabienia i mordowania. Trup ściele się gęsto, wokół czuć krew i zwłoki, którymi cały czas pożywiają się kruki. Bohaterowie, którym poznaliśmy, albo już nie żyją lub jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że umrą za kilka stron. Pełno jej spisków, intryg, kłamstw i półprawd, które za jakiś czas znów okażą się kłamstwami.
Kocham sposób, w jaki Martin przedstawił wszystkie wydarzenia w książce; te detale wzbudzają masę uczuć w czytelniku, zaczynając od strachu i zagubienia, a kończąc na wyczekiwaniu, które towarzyszy nam od pierwszych stron powieści.
Złożoność miejsc, postaci i wydarzeń zachwyca oraz przeraża; bardziej delikatnym ludziom nie przypasuje masa okrucieństwa, która przelewa się przez strony książki.
Dzięki opisom coraz bardziej byłam w stanie wyobrazić sobie Siedem Królestw, grody, zamki i miasta. Nie mam na myśli tylko aspektów architektonicznych, ale też koneksje i powiązania, które tak bardzo łączą ludzi i państwa.
Strona tajemniczości i magii w książce również nie została zaniedbana. Czarodziejka, wilcze sny, trzyoka wrona to elementy, które mogły zostać użyte tylko w Starciu Królów i nie powodować wielkiego zamieszania ze swojego powodu.
Postacie również są bardzo zróżnicowane, ale tak naprawdę zmiany w ich zachowaniu wymuszają na czytelniczy wieczne zastanawianie się, czy to, co one pokazują jest fałszem i prawdą. Zresztą, każda z postaci ma zdanie na temat kolejnej, co sprawia, że jeszcze trudniej jest zrozumieć, co tak naprawdę ktoś inny chciał przedstawić.
Są bohaterowie, którzy nieustannie mnie w tej części irytowali (Jon Snow) i tacy, których potrafiłam trochę bardziej zrozumieć (Sansa), ale mimo wszystko uważam, że autor za dużo uwagi poświęcał postaciom i wydarzeniom, które nie miały żadnego znaczenia, jeśli chodzi o ogólne losy bohaterów. I uwaga! Czasami było bardzo nudno.
Styl i język bardzo mi się podobały. Książkę czyta się wyjątkowo szybko, jak na takiego grubaska, a zakończenie pozostawia ogromny niedosyt i wymusza na czytelniku jak najszybsze sięgnięcie, po kolejną część.
W tomie drugim wojna toczy się już prawie wszędzie; żadne miejsce nie jest bezpieczne od palenia, grabienia i mordowania. Trup ściele się gęsto, wokół czuć krew i zwłoki, którymi cały czas pożywiają się kruki. Bohaterowie, którym poznaliśmy, albo już nie żyją lub jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że umrą za kilka stron. Pełno jej spisków, intryg, kłamstw i półprawd, które za jakiś czas znów okażą się kłamstwami.
Kocham sposób, w jaki Martin przedstawił wszystkie wydarzenia w książce; te detale wzbudzają masę uczuć w czytelniku, zaczynając od strachu i zagubienia, a kończąc na wyczekiwaniu, które towarzyszy nam od pierwszych stron powieści.
Złożoność miejsc, postaci i wydarzeń zachwyca oraz przeraża; bardziej delikatnym ludziom nie przypasuje masa okrucieństwa, która przelewa się przez strony książki.
Dzięki opisom coraz bardziej byłam w stanie wyobrazić sobie Siedem Królestw, grody, zamki i miasta. Nie mam na myśli tylko aspektów architektonicznych, ale też koneksje i powiązania, które tak bardzo łączą ludzi i państwa.
Strona tajemniczości i magii w książce również nie została zaniedbana. Czarodziejka, wilcze sny, trzyoka wrona to elementy, które mogły zostać użyte tylko w Starciu Królów i nie powodować wielkiego zamieszania ze swojego powodu.
Postacie również są bardzo zróżnicowane, ale tak naprawdę zmiany w ich zachowaniu wymuszają na czytelniczy wieczne zastanawianie się, czy to, co one pokazują jest fałszem i prawdą. Zresztą, każda z postaci ma zdanie na temat kolejnej, co sprawia, że jeszcze trudniej jest zrozumieć, co tak naprawdę ktoś inny chciał przedstawić.
Są bohaterowie, którzy nieustannie mnie w tej części irytowali (Jon Snow) i tacy, których potrafiłam trochę bardziej zrozumieć (Sansa), ale mimo wszystko uważam, że autor za dużo uwagi poświęcał postaciom i wydarzeniom, które nie miały żadnego znaczenia, jeśli chodzi o ogólne losy bohaterów. I uwaga! Czasami było bardzo nudno.
Styl i język bardzo mi się podobały. Książkę czyta się wyjątkowo szybko, jak na takiego grubaska, a zakończenie pozostawia ogromny niedosyt i wymusza na czytelniku jak najszybsze sięgnięcie, po kolejną część.
Myślę, że ta seria wzbudzi we mnie sporo emocji. Trochę już o niej słyszałam i mam ją w planach. :)
OdpowiedzUsuń