12:04

Recenzja książki "Dwór Mgieł i Furii" Sarah J. Maas

Dwór Mgieł i Furii 

Cykl: Dwór cierni i róż (tom 2) 

Autor: Sarah J. Maas 

Wydawnictwo: Uroboros 

Strony: 767 stron 

Tytuł oryginału: A Court Of Mist And Fury 

Rok wydania: 

Poprzednie recenzje: Dwór Cierni i Róż

Za tych, którzy spoglądają w gwiazdy i marzą, Rhys.

Właśnie w tej części retelling  jest trochę inny niż wszyscy się spodziewają i zamiast szczęśliwego zakończenia Pięknej i Bestii, dostajemy mit o Persefonie i Hadesie, a tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana. 

Freya szykuje się do bajkowego ślubu, zakończenia koszmaru, który wydarzył się pod Górą, ale to, co powinno być proste i klarowne, zaczyna mętnieć. Dziewczyna (a może już nie?) jest prześladowana przez wspomnienia, a wolność, której kiedyś miała pod dostatkiem, teraz jest jej odbierana przez tego, który ją kocha. Tamlin, nie mając o tym pojęcia, krzywdzi ją, ale wtedy na scenę wchodzi Rhysand...

Martwiłam się, że będę miała do czynienia ze słabszą kontynuacją, "klątwą drugiego tomu". ale tutaj nic takiego nie nastąpiło. Sarah J. Maas wykazała się wielkim kunsztem pisarskim i tak zaplanowaną fabułą, że dostaliśmy tylko trochę więcej emocji niż w pierwszej części, a wszystko jest świetnie rozłożone, jeśli chodzi o przebieg samej akcji i jej następstw. 
Poprowadzone wątki to, nie ubarwiając, majstersztyk; książka jest nasycona prastarymi baśniami, nowymi bohaterami i wizjami, które tylko utwierdzają czytelnika w przekonaniu, że na kolejne części należy czekać z niecierpliwością. 

Na nowo poznajmy bohaterów, starych i tych nowych, których jest całkiem sporo. No i jak w pierwszej części byłam za Tamlinem, to teraz tylko i wyłącznie Rhys, a do tego pierwszego czuję jedynie skumulowaną złości. 
Książę Nocy pokazuje nam, że nic tak naprawdę o nim nie wiemy i im dalej brniemy przez słowa, tym lepiej widać wnętrze księcia, do tej pory zakryte skrzydłami i skórzaną zbroją. Moim zdaniem nie ma nic lepszego niż powolne poznawanie bohatera, który wcześniej był jedynie cieniem na stronach książki. To, ile Rhysand zrobił dla przyjaciół i swojego ludu, urzekło mnie najbardziej ze wszystkiego. 
Freya to już oddzielna kwestia i w stosunku do niej mam przeogromny mętlik w głowie. W pierwszych rozdziałach nie było ani pół słowa, które mogło wskazywać, że ta Freya to ta sama soba, która wywalczyła wolność pod Górą i umarła za swoją miłość. Została tylko nowa i potężna istota, która tak naprawdę cały czas chodzi z ugiętym karkiem i oczami wbitymi w ziemie oraz, która nie potrafi walczyć o swoje. Okropnie mnie irytowała i kilkakrotnie przerywałam czytanie, właśnie ze względu na jej zachowanie i zastanawiałam się, gdzie jest moja Freya?! Potem jednak wszystko powoli wraca do normy i Piękna, która zabiła wilka, przestaje płakać po kątach i dokonywać autodestrukcji na każdym kroku, Zmiana na plus. 

Nowi bohaterowi też są interesujący, ale na pewno nie tak, jak główna dwójka, jednak na tyle, że chciałam poznać historię każdego z nich z osobna i cieszyłam się choć na małą wzmiankę o nich. 
Lucien za to spadł na samo dno hierarchii, bo swoim zachowaniem tylko pogłębiał moją rozpacz, że pani Maas postanowiła właśnie z moich ulubionych bohaterów zrobić pantofelki bez kręgosłupa moralnego. Tym miłym akcentem należy zaznaczyć to, że przywiązywanie się tutaj do bohaterów działa tak samo jak w Grze o tron; nigdy nie wiesz, co ich spotka (lub zabije). 

Podsumowując ten cały wylew pozytywnych emocji i opinii: błędy są, ale tak nieznaczące i umykają pod naporem tych dobrych i wartościowych treści, co sprawia, że nie ma najmniejszego sensu pisanie o nich. Należy taktownie je ominąć, oczywiście przyjmując do wiadomości, ale nie wpływają one na ogólne uczucia względem książki, którą pokochałam całym serduszkiem. 

1 komentarz:

  1. Dużo już o tej serii słyszałam i chciałabym niedługo wyrobić sobie o niej własne zdanie. :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Oddychajaca ksiazkami , Blogger